niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdzial XVII - "Mecz"

„Ich obec­ność była je­go od­wagą, to ona spra­wiała, że był w sta­nie ro­bić krok za krokiem. „
                                                                                                  J.K.Rowling 

 Hermiona:

Resztę weekendu spędzaliśmy na leniuchowaniu, Draco ciągle męczył chłopaków treningami. Gdy w poniedziałek zeszliśmy wszyscy na śniadanie, na którym mocno się zdenerwowałam. Tak jak zawsze usiedliśmy na naszych miejscach i zaczęliśmy jeść, jednak w połowie uczty, McGonagall wstała z swojego miejsca i ogłosiła:
-Po zaledwie miesiącu nauki w tym roku, niestety musimy pożegnać naszego nauczyciela od Obrony przed Czarna Magią, profesor jest bardzo chory i nie jest wstanie już uczyć w naszej szkole…- nauczyciel OPCM-u w tym roku był najgorszym psorem jakim kiedykolwiek mieliśmy na tym stanowisku, jego lekcje były nudne, niczym Historia Magii, nic się na niej nie uczyliśmy, tylko słuchaliśmy jego wykładów na temat przedmiotu.- Jednak na szczęście szybko znaleźliśmy zastępstwo! Mam nadzieje, że pamiętacie profesora Lupina? To on właśnie znów będzie uczyć w naszej szkole!- powiedziała z uśmiechem- Profesorze, może pan już wyjść- a po tych słowach w drzwiach pojawił się Lupin, ten sam co zjawił się w wakacje w moim domu, próbując mnie zatrzymać. Z złości prychnęłam, spojrzałam na przyjaciół, oni też nie mieli zadowolonych min.
-Wcale bym się nie zdziwiła gdyby sami go czymś otruli.- powiedziałam ponuro.
-Chcą mieć jak najwięcej członków zakonu w szkole- prychnął Draco.
-Wtedy w wakacje…. przyszedł do mojego domu by mnie zatrzymać, to przez niego Potter i Weasley się dowiedzieli, za nim ja im zdążyłam cokolwiek na ten temat wspomnieć.
-No cóż, najwyraźniej będziemy musieli znieść jakoś te lekcje, to jest najukochańszy nauczyciel Gryfonów, więc jak będą coś knuć, to my się im odpłacimy na eliksirach, podwójnie- powiedział Blaise z szatańskim uśmieszkiem
***
 Mieliśmy rację, Lupin trzymał stronę Gryfonów, na jego lekcjach musieliśmy się bardzo pilnować by nie dać im tej satysfakcji, której tak bardzo chcieli. A co gorsza członek zakonu zaczął mnie obserwować, kilka razy chciał do mnie podejść gdy byłam sama ale na szczęście w ostatniej chwili pojawiał się ktoś z moich przyjaciół. Nie miałam ochoty z Nim rozmawiać. Tak jak się spodziewałam po lekcjach zawsze zostawali Potter i Weasley. Nie długo się okaże, że wszyscy nauczyciele będą z zakonu. Przez ostatni tydzień chodziłam cały czas zdenerwowana, jedynie Draco zdołał mnie uspokoić, zawsze gdy byłam z nim nic innego mnie nie obchodziło.
W końcu nadeszła sobota, wyczekujący dzień przez wszystkich. Dzisiaj bowiem miał się odbyć pierwszy mecz Quidditha w tym sezonie, Slytherin przeciwko Hufflepuff. Draco bardzo dobrze wytrenował chłopaków i jestem pewna, że wygramy.
Rano gdy wraz z Aishą zeszłyśmy na śniadanie, Smoka i Diabła jeszcze nie było, za to reszta drużyny tak, chłopaki byli całkowicie rozluźnieni, jak na prawdziwych Ślizgonów przystało, byli pewni siebie i to dawało im właśnie przewagę, nie myśleli o przegranej, mieli świadomość swoich uzdolnień i wytrenowania. Gdy z Aishą siedziałam już przy stole Slytherinu i jadłyśmy śniadanie, w końcu doszli do nas Draco i Blaise.
-Witamy nasze piękne panie!- przywitał nas Diabeł wesoły.
-Idealna pogoda na mecz- powiedział Draco zadowolony- Hufflepuff nie ma z nami szans-dopowiedział, siadając razem z Blaisem naprzeciwko nas.
-Dobrze, że jesteście tak optymistycznie nastawieni- powiedziała uśmiechnięta Aisha.
-Proszę Cię mamy się bać tych tępaków? Po pierwsze jesteśmy dobrze przygotowani no i mamy talent, plus jesteśmy przystojni- stwierdził Diabeł sugestywnie poruszając brwiami, a my z Aishą wywróciłyśmy oczami- po drugie, spójrz tylko na nich, boją się tego meczu jakby mieli tam spotkać bazyliszka- powiedział a zaraz po tym cała nasza czwórka spojrzała na stół Puchonów, od razu było widać, że ich drużyna jest spięta i się denerwują.
-Jeszcze możemy do tego dodać, że mają nowego szukającego Zachariasza, który jest beznadziejny, jesteśmy pewni, że będzie obserwować mnie, a ja się z Nim chętnie pobawię- zaśmiał się Draco z szatańskim uśmieszkiem.
***

Koło godziny czternastej ruszyliśmy na boisko od Quidditha. Gdy doszliśmy już przed szatnie chłopaków, zatrzymaliśmy się.
-Trzymamy kciuk!- powiedziała wesoła Aisha.
-Macie to wygrać inaczej nie będę się do was odzywać przez tydzień!-powiedziałam poważnym głosem, jednak po chwili wszyscy się zaśmialiśmy.
-Nie wiem jak ty Diable ale ja muszę zrobić wszystko by wygrać, bo nie wytrzymam tygodnia bez melodyjnego głosy Miony…- zaśmiał się Draco.
-Dla mnie też to będzie tortura- odparł Blaise, udając, że płacze. Ponownie się wszyscy zaśmialiśmy.
-No to może tak całus na szczęście?- zapytał Draco z zawadiackim uśmiechem. Wywróciłam oczami i zachichotałam, jednak podeszłam do niego i cmoknęłam go w policzek, ale jemu to nie wystarczyło, gdy się od niego odsunęłam, on przyciągnął mnie do siebie i wpił się w moje usta. Nie umiałam mu odmówić, odwzajemniłam pocałunek, ja również tego pragnęłam. Jednak oczywiście ktoś musiał Nam przeszkodzić.
-Smoku, bo się jeszcze rozkojarzysz!- zaśmiał się Blaise. Niechętnie odsunęliśmy się od siebie, jeszcze Aisha przytuliła się do Draco życząc powodzenia a ja w tym czasie robiłam to samo z Blaisem, potem się zamieniłyśmy. Kiedy już pożegnałyśmy się z chłopakami, oni poszli do szatni się przebrać, a my na trybuny zająć miejsca. Byłyśmy zwyczajnie ubrane, jednak trzeba było już chodzić w bluzach gdyż październik przyniósł ze sobą chłodne dni, do tego mieliśmy oczywiście szalik Slytherinu. Dużo osób przyszło na mecz, i to nie tylko Ślizgoni i Puchoni, ale też Gryfoni i Krukoni.
-Na pewno to wygramy!- powiedziała zachwycona Aisha.
-Ravenclaw i Hufflepuf to pestka, gorzej będzie z Gryffindorem, ale poradzą sobie- powiedziałam uśmiechnięta. Nagle na trybuny weszła Parkinson z wielki transparentem, na którym była podobizna Draco i jakieś hasło, jednak nie mogłam się doczytać. Niestety podeszła do nas.
-Malfoy, Regnarg? Nie spodziewałam się was na meczu.- powiedziała zdumiona.
-Musimy dopingować jakoś chłopaków Parkinson, ale widzę, że ty jesteś bardzo dobrze przygotowana- zaśmiała się Aisha.
-Muszę wspierać Draco skoro to mój przyszły chłopak, długo nie będzie się Tobą interesować Regnarg, nadal nie może zapomnieć o mnie !- powiedziała speszona. Razem z blondynką jeszcze bardziej się zaśmiałyśmy.
-A on o tym wie?- zachichotałam, nie mogąc się powstrzymać. Parkinson, cała czerwona, poszła na drugi koniec trybun.
-Nie mogę z nią, ona nadal sądzi, że Draco jest w niej zakochany, oj nie wiem czy wytrzyma to jak będziecie już na serio razem- zaśmiała się Aisha.
-No nie wiem czy w ogóle do tego dojdzie…- spoważniałam.
-Co ty gadasz Hermiona, pomimo że mój brat jest taki zadufany w sobie i nie poprosi Cię byś poszła z nim na randkę. naprawdę się w Tobie zauroczył, uwierz mi wiem co mówię, znam go już siedemnaście lat, najwyżej jeśli on nie zacznie działać to my to zrobimy za niego- pocieszyła mnie uśmiechając się szeroko, odwzajemniłam gest.
Po chwili na dole było już widać jak wychodzą obie drużyny, jak zawsze Ślizgoni w srebno-zielonych strojach szli dumni i pewni siebie, naprzeciwko nich szli Puchoni w kanarkowych strojach, oni byli wystraszeni i spięci. Pierwszy w drużynie Slytherinu szedł Draco jako kapitan a u Puchonów Ernie Macmillan a za Nimi reszta składu. W końcu doszli do Pani Hooch, która jak zawsze sędziowała mecze.
-Na miotły i na mój gwizdek do góry!
Wszyscy wsiedli na swoje miotły i czekali na gwizdek nauczycielki, który za chwile zabrzmiał. Obydwie drużyny wzniosły się wysoko w górę.
-Ma być to czysta gra, bez podstępów!- powiedział srogo, bardziej spoglądając na Ślizgonów, po czym wypuściła wszystkie piłki łącznie z złotym zniczem i podała kafla… Gra się rozpoczęła. Blaise, jak strzała poszybował po kafla, był naprawdę dobrym ścigającym.
-Gra się rozpoczęła i już w pierwszej sekundzie niestety kafel przejął Blaise Zabini, dalej Puchoni, walczcie, nie dajcie się tym okropnym Ślizgonom!- krzyknął komentator, był to Colin Creevey, dzieciak, który zawsze irytował mnie w Gryffindorze ale oczywiście tego nie pokazywałam, prychnęła na jego wypowiedź, widziałam tylko jak Profesor McGonagall go poucza, jednak wiedziałam, że będą obrażać nasz dom, więc postanowiłam lekceważyć komentarze Colina. Blaise był świetny, zwinnie omijał tłuczki i Puchonów, nie minęła chwila a już mieliśmy na swoim koncie dziesięć punktów. Całe trybuny Slytherinu zaczęły klaskać i wiwatować.
-Dalej Blaise!- krzyknęłyśmy obydwie z Aishą. Teraz zaczęłam szukać wzrokiem Draco, w końcu go znalazłam, latał wokół boiska wyszukując małej złotej piłki, chłopaki mieli racje, Zachariasz, obserwował cały czas Draco, praktycznie siedział mu na ogonie. Smok zauważył to i zobaczyłam tylko jak uśmiecha się, znałam ten wyraz twarzy. Już po chwili udał, że zobaczył znicza poszybował szybko w jedną stronę, szukający Puchonów nie wyczuł w tym żadnego postępu i uwierzył, że Draco zauważył złotego znicza, blondyn poleciał pod boisko, wiedząc, że za Nim jest Zachariasz. Przez chwile z trybun nie mogłam widzieć co się dalej tam dzieje. Spojrzałam na wynik było już 100:10 oczywiście dla nas. Po chwili na polu widzenia znów pojawił się Draco, jednak nie było za Nim Zachariasza. Blondyn zawisł na środku i zaczął szukać znicza i chyba w końcu znalazł tym razem naprawdę, zaczął lecieć w tamtym kierunku. Gdy był już blisko złapania złotej piłki, wszyscy spojrzeli w jego stronę… złapał, miał już go w swojej dłoni gdy nagle nie wiadomo skąd tłuczek złamał mu rękę, w której trzymał złoty znicz, jednak Draco nie wypuścił piłki, trzymał ją mocno a złamaną rękę przysunął do klatki piersiowej. Z trudem wylądował.
-Chodź- szepnęła Aisha, nie musiała dwa razy powtarzać, obydwie przecisnęłyśmy się przez tłum który, chciał zobaczyć co się stało, zeszłyśmy na dół i weszłyśmy na boisko gdzie było już zbiegowisko wokół Draco. Bez problemu przecisnęłyśmy się i już stałyśmy przy Blondynie, koło Blaise’a.
-Trzeba Cię zabrać do pani Pomfrey- powiedziałam klękając przy nim.
-Nic mi nie będzie- powiedział, jednak widziałam w jego oczach, że go boli. Po chwili doszli nauczyciele. Draco wypuścił znicza, pomimo, jego kontuzji, wygraliśmy… Snape podszedł do nas i wziął Smoka na niewidzialne nosze.
-Koniec zbiegowiska! Mecz zakończony, wygrywa Slytherin, ostateczny wynik 270:20!- krzyknęła pani Hooch. Mój ojciec zaczął się kierować w stronę Hogwartu wraz z Draco, a ja z Aishą i Blaisem, poszliśmy za nim.
-Który to zrobił?- zapytała zła Aisha.
-Nie wiem, ale specjalnie to zrobili, jednak sądzę, że miał dostać tłuczkiem przed złapaniem znicza, ale Draco jest dla nich za szybki. Wyjdzie z tego- odpowiedział delikatnie się uśmiechając Diabeł. Ja się nic nie odzywałam, miałam nadzieje, że to nie jest nic poważnego, ale w sumie pani Pomfrey umie sobie ze wszystkim poradzić. W końcu doszliśmy do Skrzydła Szpitalnego, Snape położył Draco na jednych z łóżek i nie minęła chwila a obok nas pojawiła się pielęgniarka.
-Co to by był za mecz bez złamania żadnej kości, co?- powiedziała do Snape’a, jednak on nadal miał obojętną minę.
-To nic poważnego prawda?- zapytała Aisha.
-Ależ oczywiście, że nie, myślę nawet, że nie będzie musiał zostawać tu na noc- odpowiedziała jej z uśmiechem, na co ja się rozweseliłam. Sama nie wiedziałam, czemu tak na to wszystko reaguje…
-Jednak będzie pan musiał Panie Malfoy mieć do jutra w bandażu rękę, a pojutrze po złamaniu nie będzie już śladu- pocieszyła- zaraz się panem zajmę tylko przyniosę odpowiednie rzeczy- powiedziała i poszła do swojego gabinetu.
-No to my już pójdziemy, powiemy innym co z Tobą- powiedział Blaise, zerkając na Aishe, moja przyjaciółka spojrzała na czarnoskórego i kiwnęła głową.
-Ja tu zostanę- powiedziałam zerkając na Draco, on tylko posłał mi jeden z tych swoich zniewalających uśmiechów. Blaise i Aisha wyszli, zostałam tylko ja Snape i Draco.
-Dobrze też was zostawiam, muszę jeszcze kilka spraw załatwić- powiedział mój ojciec delikatnie się do nas uśmiechając a po chwili zniknął za wielkimi drzwiami. Teraz już została tylko ja i Blondyn.
-Bardzo Cię boli? -zapytałam spoglądając na niego.
-Nie takie rzeczy się już przechodziło- odpowiedział uśmiechając się. Spojrzał mi w oczy i usiadł na łóżku.
-Chyba nie powinieneś…- nie pozwolił mi skończyć.
-Nic mi nie jest to tylko małe złamanie…w przyszłą sobotę jest wypad do Hogsmade, nie chciałabyś pójść ze mną ?- zapytał, a ja spojrzałam na niego zaskoczona… czy on… czy on właśnie zaprosił mnie na….
-Czy ty właśnie zaprosiłeś mnie na randkę?- zapytałam nadal w szoku, ale Aisha mówiła, że on nigdy nie zaprosi mnie na prawdziwą randkę…
-Tak i nie chce słyszeć odmowy. Nie wydaje Ci się, że jest coś między Nami i trzeba coś z tym zrobić?- zapytał uśmiechając się. 

1 komentarz:

  1. Tak kocham, kocha, ale będziesz chyba musiała płcic za dentystę, bo od tego ckuru zęby mi powypadają xD Zajebisty, dobrze sie czyta, chociaż czasami znajdę jkieś błędy. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń